Playlist

piątek, 6 września 2013

To ty jesteś moją alergią.

   Od jakiegoś czasu wykazuje skłonności alergiczne. Bóg raczy wiedzieć na co, lecz moja matka uparcie twierdzi, że to na makijaż - w co nie wieżę. Mówi, żebym opowiadała. W domyśle co było w szkole, ale co ja mam powiedzieć? Nie mam nic do powiedzenia. Zaczęłam mówić o momentach, w których pojawia się alergia.  A ona ze zbolałą miną mówi po co ja jej to mówię i jęczy, że ona mogłaby wydawać setki złotych na leki, a z alergią da się żyć... I, że teraz jej to wymyślam jak się wakacje skończyły, a dobrze wie, ze własnie wtedy to się objawiło. A potem wraca to mówię dalej, a ona z tym swoim nienawistnym uśmieszkiem mówi, że on mi da to skierowanie. Da. A ja sobie znajdę przychodnie i pójdę. I będę sterczeć w śmierdzących przychodniach, męczyć się w kolejkach, bo w końcu mam 17 lat i ja tez się wstydzę rozmawiać z ludźmi, jeśli nie bardziej niż ona.
    Cóż, sprostowanie - nie wstydzę się. Ja  nie lubię. Ludzie mnie denerwują i męczą, a w dodatku się nimi brzydzę. Jednak wracając do głównego wątku tej historii. Wstałam, a ona dalej pieprzyła. I w drodze do pokoju czuje, że moje oczy robią się mokre. Zamykam drzwi i powieki. Czuję, że warga mi się trzęsie. Wtedy myślałam: Dlaczego to jest tak cholernie bolesne? I po chwili siadłam przed kompem i myślę dalej:
Czego się dziwisz przecież zawsze tak robi. I wtedy moje oczy wyschły. Od tak. Pstryk! I wtedy myślałam: Z alergią mogę żyć, nie będę więcej nic mówić. To na nią mam alergię. Na nikogo innego w tym domu. I nic innego...
   A wczoraj mówię jej wychodząc, że wzięłam sobie piątkę z jej portfela. A ona z nienawiścią i wściekłością opieprza mnie, że zabieram jej pieniądze, na które ona ,,tak ciężko pracuje''. Na co powiedziałam jej, że w tym roku wzięłam po raz 1, a ona, że wzeszłym roku też brałam i dalejże drzeć się na mnie, że nie jem jej paskudnych zup i w dodatku wpieprzam tylko kabanosy, a ani ona ani ojciec tak drogo nie jedzą. Cóż, wyszłam bez słowa i chodź nie płakałam to poczułam smutek. Ciężki, rodzaj smutku, który towarzyszył mi cały ranek wywołując ponure, beznadziejne myśli. Ten rodzaj smutku pojawił się też w trakcie powrotu do domu. Spodziewałam się ciągu dalszego wojny, a ona słodko jak gdyby nigdy nic starała się mnie przekupić serkami, żebym obrała ziemniaki. I nie, to nie denny żart. To moja rzeczywistość.
   A w dodatku przed chwilą przyszła tu z tym kpiącym uśmieszkiem, kiedy słuchałam muzyki i powiedziała, że zamiast bez konstruktywnie kręcić się w kółko, żebym sprawdziła, gdzie jest najbliższa przychodnia dla alergików. I wyszła. Sęk w tym, że ja już wcale nie chce już iść do jakiegoś lekarza. Ja zawsze miałam gorzej. Inni korzystali z różnorakich dóbr, a ja nie. Bo moja matka była za leniwa. I obawiam się, że nie chciała by było mi łatwiej. Żartobliwie mówiąc to szczęście, że nie skończyłam jak ,,Madzia  z Sosnowca''.
Tak czy siak już mi nie zależy na usunięciu alergicznych dolegliwości. W ogóle.
   Nienawidzę jej. I gdyby nie fakt, że bez pieniędzy jakie zarabia nie przetrwalibyśmy ani ja ani mój ojciec, pozbyłabym się w jakiś gładki sposób. Ale nie mogę. Nawet nie dla tego, że boję się więzienia czy nie mam sposobności. Po prostu chcę zadbać o mojego ojca. Mimo, że jest niewdzięcznym kłamcą i tak naprawdę wcale mu na mnie nie zależy. Jednak an kimś muszę wyładować ostatnie resztki mojej dobrej natury.